Nic nigdy nie dzieje się przypadkiem...

sobota, 10 października 2015

Rozdział 18: Różowa mgiełka


            Severus Snape od zawsze uchodził za bezlitosnego nauczyciela, który pastwił się nad uczniami, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Gnębił, wyzywał i odejmował punkty praktycznie za wszystko, jeśli miał taki kaprys. Tak było i tam razem w czwartkowe popołudnie. Mistrz Eliksirów już od ponad pięciu minut stał nad Nevillem Longbottomem i wyśmiewał jego nieudolne próby uwarzenia porządnego wywaru.
- Nie rozumiem jak można być tak głupim, Longbottom! Eliksir Rozdymający ma tylko trzy składniki… Trzy! A ty nie potrafisz ich zapamiętać, a co gorsza pokroić! Ten materiał był na drugim toku! Trzy lata. Trzy lata, Longbottom, na nauczenie trzech składników! Pokrzywa, oczy diabła morskiego i śledziona nietoperza. Bez żadnego podgrzewania, tylko krótkie mieszanie na koniec! To aż takie trudne?! – przerwał na chwilę i rozejrzał się po klasie. Ślizgoni z Draco i Blaisem na czele chichotali w najlepsze, natomiast Gryfoni, w tym ja, siedzieli w ciszy i mieli miny jak na pogrzebie.
- Biedny Neville… A tak się wczoraj uczył… - szepnęłam do Hermiony na tyle głośno, aby nie tylko ona to usłyszała. Widziałam, że osiągnęłam swój cel, kiedy Severus westchnął głośno i przetarł twarz dłonią.
- To chociaż powiesz jaki kolor końcowy powinien mieć ten eliksir? – spytał już trochę milszym tonem Neville’a, który ze wstydu stał się czerwony jak pomidor.
- P… pomarańczowy – wyjąkał chłopak, a Snape poklepał go po ramieniu.
- Dobrze, to teraz tylko zapamiętaj składniki, Longbottom – powiedział profesor, odszedł od Gryfona i usiadł za swoim biurkiem, po czym wbił we mnie spojrzenie typu „Zadowolona?”.
            Odpowiedziałam Snape’owi uśmiechem i zabrałam się za krojenie lekko wysuszonej śledziony nietoperza. Przyznam, że nie było to najmilsze zajęcie, ale cóż. Kiedy skończyłam, wrzuciłam pokrojone kawałki do mojego kociołka i zamieszałam jego zawartość. Po chwili eliksir przybrał kolor pomarańczowy, a ja z satysfakcją wyprostowałam się i zaczęłam stukać palcami lewej ręki o blat. Nagle ktoś stanął za mną, nachylił się i położył swoją dłoń na mojej. Spojrzałam w górę i momentalnie z mojej twarzy odpłynęła praktycznie cała krew. Jak zawsze pewny siebie Draco Malfoy patrzył mi w oczy i uśmiechał się bezczelnie półgębkiem. Wzięłam głęboki oddech i poczułam jego zapach. Cytrusowe męskie perfumy, Merlinie… Pachniał tak niezwykle, że aż zakręciło mi się w głowie. Trwało to kilka sekund, ale oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że prawie wszystkie spojrzenia w tej sali są zwrócone na nas. Chrząknęłam i spiorunowałam Ślizgona wzrokiem.
- Co ty wyprawiasz?... – syknęłam cicho przez zaciśnięte zęby, starając się ukryć, że zaistniała sytuacja nie robi na mnie żadnego wrażenia.
- Niezły eliksir, McGrean – powiedział z kpiną, ignorując moje słowa i  jakby nigdy nic odszedł w stronę swoich wężowatych przyjaciół, pozostawiając mnie z głupim wyrazem twarzy. Co to, na Godryka Gryffindora, miało być?
            Harry i Ron jednocześnie wywrócili oczami, pokręcili głowami.
- Dupek – stwierdził Harry.
- Jak zawsze z resztą – dodał Ron i obaj się zaczęli nabijać z Malfoy’a.
- Musisz się przyzwyczaić, Line – Hermiona zwróciła się do mnie ze stoickim spokojem. – U tego pajaca takie zachowania są na porządku dziennym. Tym razem miałaś szczęście, bo nie mógł się do czego przyczepić, ale następnym razem nie musi być tak różowo.
- Dzięki, Herm, zapamiętam – odpowiedziałam z uśmiechem.
            Zacisnęłam obie dłonie i poczułam, że coś mam w lewej pięści. Okazało się, że to mała karteczka pergaminu złożona w kwadrat. Draco musiał mi ją wcisnąć, ale kiedy on zdążył to zrobić? Mój umysł był aż tak zamroczony? Szybko rozłożyłam liścik pod stołem.

            W piątek o siódmej przed wejściem na schody prowadzące na szczyt Wieży Astronomicznej. Ubierz się cieplej. Złamiemy parę zasad regulaminu szkolnego. D.

            Włożyłam liścik do kieszeni i schowałam twarz w dłoniach z nadzieją, że nikt nie zobaczył jak wielkiego buraka spaliłam. Czemu ten chłopak tak na mnie działał? No cóż, jak powiadają, zakazany owoc smakuje najlepiej, a Draco zdecydowanie był na Wielkiej Liście Rzeczy Zakazanych Przez Zakon, Rodzinę, Przyjaciół, Dom Godryka Gryffindora i Upierdliwego Toma z Hufflepuffu. Ba! Zajmował pierwsze miejsce! W sumie, to nie wiem dlaczego. Jeśli się postarał, to potrafił być miły. Może i był totalnym draniem dla innych, ale dla mnie… Ugh. Naprawdę polubiłam tego chłopaka… Tylko dlaczego doszłam do takiego wniosku na eliksirach?!
- Hej, wszystko w porządku? – Harry spytał mnie z przejęciem i tym samym wyrywał mnie z zamyślenia. – Jeśli nie podobało ci się zachowanie Malfoy’a, to przejdziemy do rękoczynów.
- Dokładnie – oznajmił Ron. – Chętnie skopałbym tyłek temu tlenionemu blondaskowi! – na usta Rona pojawił się złośliwy uśmiech i nagle zabrzmiał dzwonek ogłaszający koniec lekcji na dzisiaj.
- Ciebie też się to tyczy, Miona – powiedział Harry, kiedy chwilę potem wychodziliśmy z klasy i we czwórkę ruszyliśmy w stronę wieży Gryffindoru.
- Ale że jak? – Hermiona zmarszczyła brwii. – Mnie też pobijecie jeśli moje zachowanie nie spodoba się Evangeline? – spytała z rozbawieniem, wywołując salwy śmiechu.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi – powiedział Harry, gdy trochę się opanował. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Ronem.
- Jesteście dla nas praktycznie jak siostry i nie pozwolimy, aby ktoś tak po prostu was obrażał – oświadczył z powagą Weasley.
- Zatem, jeśli stanie się cokolwiek, co sprawi, że źle się poczujecie, macie natychmiast nam o tym powiedzieć. Już my weźmiemy sprawy w swoje ręce… Ej, ej! Nie płaczcie! – dodał Harry, ale już było za późno. Razem z Hermioną miałyśmy oczy pełne łez. Mało brakowało, a rozpłakałybyśmy się jak małe dzieci.
- To po prostu… - wyjąkała Hermiona, przecierając oczy rękawem szaty. – Jesteście cudowni.
            Chwilę później całą czwórką tuliliśmy się na środku korytarza, przyciągając uwagę wszystkich przechodzących obok uczniów. Że też zebrało nam się na czułości w takim miejscu… Jednak w tamtej chwili żadne z nas się tym nie przejmowało. Mówią, że Hogwart jest jak drugi dom. W tamtym momencie odczułam to z podwojoną siłą. Nie wiem, jak poradziłabym sobie bez tej szkoły, moich przyjaciół, ciągłych zaskoczeń, przekomarzania z Severusem i nawet bez Umbridge (która, tak na marginesie, wymiotowała już tylko kijankami, od których roiło się na podłogach w całym zamku). To był mój świat, mój nowy, magiczny świat.
- Może i znam was krótko, ale już wiem, że was kocham. Wszystkich. Bardzo, bardzo – powiedziałam z uśmiechem, co chwila pociągając nosem.
- My ciebie też! – odpowiedziała Miona, ściskając mnie mocniej.
- Chwila… - Ron wciągnął głośno powietrze. – Przecież ty możesz znaleźć się w ciele tych, których kochasz… - zastanawiał się na głos. – Ups! Muszę zacząć uważać, co robię na osobności!
- RON! – krzyknęła Hermiona, a ja i Harry zaczęliśmy się dusić ze śmiechu.
***
            Na kolacji wszyscy mieli dobre humory, ale Lizzy i Ron chyba trochę przesadzili z dawką śmiechu ta ten dzień. Siedzieli przyklejeni jedno do drugiego niczym papużki nierozłączki, co chwila mówili sobie coś na ucho i chichotali jak małe dziewczynki na widok idola. Po pięciu minutach było to jeszcze do zniesienia, ale po dziesięciu…
- Szykuje nam się niezła akcja – szepnęłam do Harry’ego, który z dziwną miną przyglądał się przyjacielowi.
- Mam nadzieję, że będzie to coś wielkiego, przez co zapomnę, że widziałem Rona zachowującego się jak nastolatka – wymamrotał Harry, po czym zaśmialiśmy się oboje.
- Och, błagam was! Wy też? – jęknęła Hermiona, przerywając niezwykle interesujące grzebanie łyżką w budyniu waniliowym.
            Razem z Potterem chcieliśmy zaprzeczyć, lecz zostaliśmy wyprzedzeni przez jakiś dziwny odgłos, który usłyszeli wszyscy znajdujący się w Wielkiej Sali. Zapadła grobowa cisza i oczy zgromadzonych powędrowały w stronę stołu nauczycielskiego. Profesor Dumbledore i McGonagall uśmiechali się lekko, Snape zakrywał usta ręką. Na pierwszy rzut oka nic nie było nadzwyczajne w tym widoku, gdyby nie różowa mgiełka unosząca się nad belframi. Nagle znowu rozległ się ten sam dźwięk. Potężne pierdnięcie zatrzęsło całą salą i już było wiadomo, skąd pochodziło. Profesor Umbridge, ledwo zauważalna przez gęste opary różowej mgły, starała się jak najmocniej wbić w swoje krzesło. Minęło kilka sekund, kolejne pierdnięcie i nowa dawka słodko wyglądającego dymu. Aż otworzyłam usta ze zdziwienia…
            Pierwszy ryknął Slytherin śmiechem tak głośnym, jakby do Wielkiej Sali wpadło kilka tysięcy szczęśliwych fanów rugby. W ślady za nim podążył Gryffindor i Hufflepuff, a na samym końcu, by wyjść na tych bardziej przyzwoitych, Ravenclaw. Nauczyciele zwijali się i dusili w sobie emocje. Profrsor Sprout nawet podeszła do Umbridge, aby ją pocieszyć, ale ta odepchnęła ją, krzyknęła coś i wybiegła czym prędzej do swoich żabich komnat, wrzeszcząc coś na wzór "Zapłacicie mi za to!", pierdząc różem i plując kijankami na zmianę.
            Nie musiałam się dłużej zastanawiać, czyja to sprawka. Lizzy i Ron aż tryskali dumą i z niemałą satysfakcją podziwiali efekty kawału. Trzeba było przyznać, że wykonali dobrą robotę. To była ich mała chwila chwały, a tak dokładnie piętnaście minut. Po tym czasie większość uczniów udała się do dormitoriów lub jak my, do biblioteki. Po drodze słyszeliśmy różne komentarze na temat kawałów robionych znienawidzonej profesorce.
- Najpierw ropuchy, teraz gazy, ciekawe, co dalej! – mówił do kolegi zafascynowany pierwszoroczny Puchon.
- Niech tylko dowiem się, kto stoi za tym wszystkim! Muszę postawić mu skrzynkę ognistej whisky! – krzyknął siódmoklasista z Domu Węża. Razem z dziewczynami z trudem powstrzymałyśmy Rona i Harry'ego przed przyznaniem się do tego, że to oni wpadli na akcję z żartami.
            Cały hałas i wszystkie krzyki ustały wraz z momentem zamknięcia drzwi do biblioteki. Całą grupą ruszyliśmy między regały w poszukiwaniu przytulnego i wygodnego miejsca na naukę. Kiedy już takowe się znalazło, nadszedł czas na małe przesłuchanie.
- Teraz gadajcie – odezwał się rozbawiony Harry. – Tak genialny żart musiał być pewnie dokładnie przygotowany!
- Jak to zrobiliście? – spytałam podekscytowana. – I jak na to wpadliście?
- Wszystko zaczęło od tego, że pewien Krukon z szóstego roku złapał ostrą biegunkę. Co chwila latał do toalety, a jak wychodził z niej na chwilę, to puszczał niemiłosierne gazy – zaczął wyjaśniać Ron. – Razem z Lizzy byliśmy świadkami tego przykrego widowiska. Wtedy zrodził nam się w głowie pomysł: Czemu nasza kochana pani profesor też nie ma tak cudownie pierdzieć? – zaśmiał się, a Hermiona przewróciła oczami, po czym schowała się za wielkim tomem Zaskakująco przydatnych eliksirów.
- Po długich rozmowach wyszło na to, że zaczarowaliśmy jej porcję jedzenia zaklęciem pierdzenia natychmiastowego, a wszystko posypaliśmy niewidzialnym proszkiem, który dodał różowy efekt gazów – dokończyła Lizzy i przybiła z Ronem piątkę.
- Chwila… Jak zaczarowaliście jej jedzenie? – spytał Harry, marszcząc brwi.
- I skąd mieliście ten proszek? – dodałam.
- Co do jedzenia… Mamy wtyki u skrzatów z kuchni – Ron dumnie wypiął pierś.
- A magiczną posypkę przemycili dla nas zaprzyjaźnieni siódmoklasiści z Hufflepuffu. Kupili ją u Zonka w Hogsmeade – Lizzy spojrzała na Rona. – Warto było wydać te trzy galeony!
            Chwilę jeszcze pogadaliśmy o kawałach, po czym zaczęliśmy się uczyć i odrabiać prace domowe. Lizzy musiała napisać esej na dwie strony na transmutację, zaś gryfońska część naszej grupy miała za zadanie znaleźć najdziwniejsze eliksiry dla Snape’a. Zadanie było dopiero na poniedziałek, ale woleliśmy mieć to już z głowy. Przekartkowując książki trafiłam na takie eliksiry jak rozśmieszający, powodujący całodobową czkawkę, przeczyszczający, a nawet natychmiastowego zaniku kości. W pewnym momencie gdzieś koło zamku uderzył piorun i rozległ się taki grzmot, że nieliczni obecni w bibliotece podskoczyli z przerażenia.
- Harry, jestem bardzo ciekawa… - zaczęła ni stąd, ni z owąd Hermiona, głośno zatrzaskując trzymaną przez siebie książkę. – Myślałeś może od czasu naszej sobotniej rozmowy o obronie przed czarną magią? I nie chodzi mi tutaj o lekcje z Umbridge. Mam na myśli pomysł mój, Rona i Lucy – moje imię wymówiła ciszej, chociaż w bibliotece nie było prawie nikogo poza nami.
            Harry powoli odłożył Azjatyckie antidota przeciw truciznom na stolik obok i westchnął głośno. Też oderwałam się od lektury, bo chciałam wiedzieć, czy coś się zmieniło w związku z tym tematem.
- No więc… - powiedział Potter po chwili milczenia. – Tak, myślałem nad tym trochę.
- Iii…? – Hermiona spojrzała na niego wyczekująco.
- Ech… Nie wiem – Harry popatrzył na mnie, Lizzy i Rona, jakby szukał ratunku z tej sytuacji.
- Od początku uważałem, że to dobry pomysł, stary – rudzielec klepnął Harry’ego po ramieniu i uśmiechnął się przyjaźnie. – Zobaczysz, będzie świetnie!
- Ale pamiętacie, jak mówiłem wam, że zawsze miałem mnóstwo szczęścia?... – czarnowłosy zaczął nerwowo ściskać dłonie tak, że kłykcie mu pobielały.
- Tak, pamiętamy – odezwała się spokojnie Miona. – Ale nie będziemy udawać, że jesteś zły w obronie przed czarną magią. Jako jedyny potrafiłeś w zeszłym roku obronić się przed Imperiusem, wyczarowałeś cielesnego patronusa. Potrafisz wiele innych rzeczy, o których niektórzy, nawet dorośli, mogą tylko pomarzyć, Harry. Pamiętasz Wiktora Kruma z Durmstrangu? Rok temu był w siódmej klasie i mówił mi, że nawet on tyle nie potrafi. Rozumiesz? Byłeś wtedy na czwartym roku i już przewyższałeś siódmoklasistę!
- Znowu się zaczyna… - bąknął Ron. – Wikuś to, Wikuś tamto…
- Zamknij się, Ron – warknęła Hermiona.
            Z trudem powstrzymałam chichot, patrząc na wściekłą przyjaciółkę. Wiktor Krum był pierwszą, odwzajemnioną miłością Hermiony. Spędzali ze sobą dużo czasu, byli razem na Balu Bożonarodzeniowym i takie tam. Niestety Wiktor mieszkał w Bułgarii i po Turnieju Trójmagicznym musieli się rozstać. Zawsze, jak Hermiona o nim mówiła, miała małe iskierki w oczach.
- Ale chyba nie utrzymujesz z nim kontaktu, co? – spytał podejrzliwie Ron.
            Oj utrzymuje, utrzymuje, Ron! Sowy aż płoną, kiedy lecą z Hogwartu do Bułgarii i na odwrót!
- A nawet jeśli, to nie powinno cię to interesować, Ronaldzie! – Hermiona, zarumieniona jak nigdy, aż ciskała piorunami z oczu. – Mogę mieć przyjaciela, do którego piszę od czasu do czasu!... To jak, Harry?! – zwróciła się nagle do Pottera, który już myślał, że uniknie niewygodnego tematu. – Będziesz nas uczył, czy nie? – dodała spokojniej i łagodniej.
- Ale tylko ciebie, Lizzy, Toma, Lucy i Rona… tak?
- No… - powiedziała przeciągle Hermiona. – Słuchaj, tylko się nie denerwuj, okay? Bo ja uważam, że powinieneś uczyć każdego, kto chciałby się nauczyć bronić. Znaczy się bronić przed V… Voldemortem. Nie byłoby sprawiedliwe, gdybyśmy nie dali szansy innym.
- Wątpię, aby ktokolwiek inny chciał, żebym go uczył. Przecież wszyscy mają mnie za idiotę i kłamcę.
- Myślę, że możesz być nieźle zaskoczony, Harry – wtrąciła się nagle Lizzy, która od początku słuchała rozmowy z wyraźnym zainteresowaniem. – W Hogwarcie jest wiele osób, które z chęcią cię wysłuchają – czarnowłosa przeniosła wzrok z zszokowanego Pottera na uśmiechniętą od ucha do ucha Hermionę. – Stoję murem za pomysłem Granger. To byłoby nie fair, gdybyśmy tylko my umieli porządnie odpierać ataki Sami Wiecie Kogo.
- Dziękuję, Lizzy – Miona wyprostowała się i ponownie zwróciła się do Harry’ego. – W pierwszą sobotę października możemy wyskoczyć do Hogsmeade, wiesz? Może powiemy każdemu, kto będzie zainteresowany, że spotkamy się tam i postaramy się omówić sprawę?
- Dlaczego musimy to zrobić poza szkołą? – spytaliśmy równocześnie z Ronem.
- A dlatego że nie wydaje mi się, by Umbridge była zadowolona, gdyby się dowiedziała, co knujemy za jej plecami – Hermiona powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem, po czym wszyscy udaliśmy się do wyjścia z biblioteki.
***
            Szłam powoli najdłuższym korytarzem w zamku. Moje kroki odbijały się echem po opustoszałej szkole, jak w prawdziwym filmie grozy. Moje serce zabiło szybciej. Byłam za razem przerażona, jak i podekscytowana. Przystanęłam na chwilę i rozejrzałam się wokoło. Światło księżyca wpadało srebrzystym blaskiem przed ogromne okna i oświetlało kamienną podłogę, która dzięki temu wyglądała niezwykle magicznie. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. To właśnie było piękno Hogwartu nocą. Wszechobecna cisza i tajemniczość wisząca w powietrzu. Podmuch wrześniowego wiatru wyrwał mnie z zamyślenia. Przez moje ciało automatycznie przeszedł dreszcz. Ktoś był w pobliżu i najprawdopodobniej otworzył okno… Irytek? FIlch? Jakiś nauczyciel albo uczeń? Bez zastanowienia ruszyłam pędem w stronę Wieży Astronomicznej.
- Nie tak szybko, panienko! – wołały za mną postacie z obrazów.
- Co tu robisz o tej porze? Już niedługo cisza nocna…!
            Nie zatrzymywałam się ani nie odpowiadałam. Nikt żywy nie mógł mnie zobaczyć, bo to stworzyłoby niepotrzebne pytania i zainteresowanie. Zmęczona, z obolałymi nogami dotarłam w końcu na miejsce. Usiadłam na zimnym schodku, oparłam głowę o ścianę i wzięłam głęboki oddech. Kręciło mi się w głowie i słyszałam pulsowanie krwi w moich żyłach. Nigdy więcej nie będę biegać po Hogwarcie, nigdy! Chyba, że najpierw wezmę się porządnie za moją kondycję…
- Już myślałem, że nie przyjdziesz – usłyszałam niski głos, który dochodził ze szczególnie mrocznego kąta jakiś metr ode mnie.
            Spojrzałam w tamtą stronę. Draco Malfoy zrobił dwa kroki do przodu, zatrzymując się tuż przede mną. Wstałam i przyjrzałam mu się. Światło księżyca padało na jego twarz i włosy sprawiając, ze wyglądały na zupełnie białe. Błękitno-stalowe oczy blondyna lśniły, a na ustach błąkał się lekki uśmieszek.
- Cześć, McGrean – powiedział pewnym siebie tonem, na co ja prychnęłam.
- Hej, Malfoy – odpowiedziałam i szturchnęłam go lekko w ramię.
            Po chwili milczenia i głupkowatych spojrzeń, Draco chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy schodami w górę. Miał chłodną dłoń, ale po moim ciele i tak rozeszło się przyjemne ciepło. Zaskoczył mnie tak śmiałym ruchem.
- Mówiłaś komuś z kim się spotykasz? – spytał blondyn pokonując kolejne stopnie.
- Nie... ale Hermiona, jak to ona, pewnie się domyśla – zaśmiałam się cicho, kiedy przypomniałam sobie minę Miony typu „Nie pakuj się w to, Lucy. Z tego nie wyjdzie nic dobrego!”.
- Ech, ta Granger – powiedział kpiąco Malfoy.
- Odpuść – powiedziałam ostro, ściskając jego rękę jeszcze mocniej. Nie będzie obrażał moich przyjaciół. Nie przy mnie. – A ty? Ktoś od ciebie wie, że widujesz się z mugolaczką? – wróciłam do pierwotnego tematu.
- Tylko Blaise, jest dla mnie jak brat, więc uznałem, że ma prawo wiedzieć, nawet jeśli nie popiera moich decyzji… Wiesz co? – Draco zatrzymał się i pociągnął mnie za dłoń tak, że znowu staliśmy twarzą w twarz. – Czy podczas naszych spotkań moglibyśmy zapominać o tej całej hierarchii krwi? Bądźmy tylko zwykłymi Draco i Evangeline.
            Stanęłam jak wryta i otworzyłam oczy jak najszerzej mogłam, ale nie zobaczyłam ani cienia sarkazmu na twarzy Dracona.
- Zaczynasz mnie zaskakiwać, Draco. Jestem na tak.
            Pięć minut później, zmęczeni i zdyszani, dotarliśmy na szczyt Wieży Astronomicznej. Podeszłam do barierki i zaczęłam podziwiać otaczający mnie świat. Światło księżyca odbijało się od okien i dachówek Hogwartu. W oddali wioska Hogsmeade mieniła się różnymi kolorami. Zakazany Las wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo, niż zazwyczaj. Zaciągnęłam się powietrzem. Najpierw poczułam cudowny zapach sosny i żywicy, a zaraz potem cytrusowy aromat. Z uśmiechem odwróciłam głowę w lewo i zobaczyłam Dracona. Miał zamknięte oczy i opierał się o barierkę tak samo, jak ja. Gdy zorientował się, że się mu przyglądam, przysunął się do mnie tak, że stykaliśmy się ramionami.
- Idealny klimat na randkę, nie sądzisz? – blondyn położył swoją dłoń na mojej. Kolejny śmiały ruch… Ciekawiło mnie, jak daleko dziś zajdzie, albo na ile mu dzisiaj pozwolę.
- Mhm – mruknęłam. – Tak właściwie, to czemu nie zaproponowałeś spotkania w dzień, tylko w okolicach ciszy nocnej?

- Przecież dostałaś karteczkę. Złamiemy parę reguł regulaminu szkolnego – mrugnął do mnie okiem, odwrócił się i odszedł na chwilę w cień, po czym wrócił z dwiema miotłami. – Czas na kolejną z nich.

***

Witajcie, Kochani!
Troszkę musieliście czekać, ale mam nadzieję, że było warto. :)
Jak się domyślacie, kolejny rozdział będzie dotyczył głównie spotkania Draco i Lucy!
Jeśli rozdział wam się spodobał, to zostawcie po sobie komentarz, proszę. c:
Do napisania za dwa/trzy tygodnie!
Będziecie informowani na bieżąco o stanie nowej notki. 
Namarie x

Ev.

sobota, 5 września 2015

Rozdział 17: Runda pierwsza

            Skupienie. Muszę być skupiona.
Zacisnęłam dłonie i wzięłam głęboki oddech. Poczułam zapach, jaki panuje w sklepach ze starymi meblami. Wypuściłam głośno powietrze i otworzyłam oczy.
- Jesteś gotowa? – spytał Dumbledore, a ja kiwnęłam głową. – Dobrze. W takim razie pomyśl o tym, co robi panna Granger – wskazał na Hermionę, która stała przy starym, drewnianym regale. – Zaś ona chwyci za dowolną książkę. Kiedy wizja się skończy, powiesz jej tytuł, a wtedy moje przypuszczenia się potwierdzą – zakończył dyrektor, poprawiając swoje okulary połówki na nosie.
- Czyli jakie przypuszczenia? – spytałam rozluźniając mięśnie na całym ciele.
- Dowiesz się, jeśli eksperyment się uda – zaśmiał się Dumbledore. – A teraz zamknij oczy i działaj.
            Moje powieki opadły. Starałam się oczyścić umysł ze wszystkich niepotrzebnych na tę chwilę wspomnień. Musiałam myśleć tylko i wyłącznie o Hermionie. Hermiona, Hermiona, Hermiona. Ale jak miałam to wykonać? Totalnie nie mogłam się skupić, moje myśli krążyły tylko wokół jednego tematu. Od swojego wtorkowego wykłady na temat „Moje osiągnięcia to jedno wielkie szczęście” Harry wyraźnie posmutniał. Chodził całymi dniami ze spuszczoną głową, a jak się odzywał, to tylko na temat quidditcha lub zadań domowych. Zaczynało mi już brakować jego uśmiechu i przyjacielskich rozmów. Co on myślał? Że przez te ciche dni my tak po prostu zapomnimy o pomyśle prywatnych lekcji obrony przed czarną magią? Oj, mylił się.
            W czwartek Tom powiedział, że po prostu świruję i wyjaśnił, że Harry, jak każdy facet, potrzebuje parę dni na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Lizzy miała natomiast zupełnie inne zdanie. Według niej powinnam przemówić Potterowi do rozsądku, żeby nie unikał niewygodnych tematów niczym niezdecydowana nastolatka. Postanowiłam jednak działać jak poradził Tom, bo co jak co, ale on bardziej zna się na męskiej psychice niż Lizzy.
            Podobną sytuację miałam z Draconem. Nie podziękowałam mu za to, że uratował mi w pewnym sensie tyłek, wymazując pamięć Potterowi. Może mam zbyt przerośnięte ego, albo po prostu się zbyt wstydzę. Ale zawsze, jak mijałam go na korytarzu, lub widziałam go siedzącego przy ławce na lekcjach, to miałam ochotę podejść i po ludzku pogadać…
            Dobra, koniec. Trzeba wykonać ćwiczenie, czyli pomyśleć o Hermionie. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie, wspólne dni spędzone na Grimmauld Place 12, to, jak rozmawiałyśmy szczerze w kuchni, kiedy obiecałam ją chronić… Jak na zawołanie zobaczyłam smukłe dłonie sięgające po stary egzemplarz Opowieści z Narnii. Prychnęłam i otworzyłam oczy.
- C.S. Lewis? Od kiedy profesor czyta literaturę mugolskiego pisarza?
- Od czasu, kiedy odkryłem, ile kryje się w niej magii – Dumbledore uśmiechnął się znacząco.
- To jak? Pańska teza się potwierdziła? – wtrąciła Hermiona, odkładając książkę na miejsce.
- Jeszcze chwila – dyrektor podszedł do mnie. – Teraz pomyśl o profesor Umbridge i spróbuj wywołać wizję.
            Skrzywiłam się na samą wzmiankę o tej podłej Landrynce, ale cóż. Ponownie się skupiłam. Porcelanowe talerze z kotami, różowy żakiecik, słodkie buciki. Nic, żadnego obrazu. Pokręciłam głową.
- To teraz to samo, tylko z Lavender Brown – zarządził Dumbledore.
            Chwila spokoju, ciszy i…
- Znowu nic, totalna pustka – powiedziałam zrezygnowana.
- Cudownie, siadajcie – dyrektor zwrócił się do mnie i Hermiony. Lekko zdziwione wykonałyśmy polecenie i zajęłyśmy miejsca naprzeciwko profesora.
- Lucy… Twoje wizje są pewnego rodzaju darem – zaczął łagodnie Dumbledore. – Widzisz tylko oczami tych, z którymi nawiązałaś silną więź emocjonalną albo w jakiś sposób ich kochasz. Nie mówię tu tylko o miłości erotycznej. Chodzi też o taką przyjacielską, do rodziców lub do osoby, na której w pewien sposób ci zależy… - zrobił krótką przerwę, wciągnął głośno powietrze i następnie je wypuścił. – Nie wiem, kto obdarzył cię tą umiejętnością, ale najwyraźniej zrobił to w trosce o ciebie, abyś zawsze mogła wiedzieć co dzieje się z twoimi najbliższymi – jego kąciki ust powędrowały lekko ku górze.
- Ale panie profesorze… – zaczęłam powoli, lecz nie było dane mi skończyć.
- Tak, spokojnie. Zajmę się poszukiwaniami tej osoby – oświadczył spokojnie Dumbledore. – Nie obiecuję szybkich efektów, ale się postaram.
- Dziękuję – powiedziałam pełnym wdzięczności tonem.
            Kiedy wychodziłyśmy z gabinetu dyrektora, życząc mu miłego dnia, on stał obok okna i nieobecnym wzrokiem patrzył w przestrzeń.

~*~

            Dwie godziny później na obiedzie dźgałam bezmyślnie widelcem kotlet z kurczaka. Tej sytuacji od jakiegoś czasu przypatrywał się Ron.
- Line, wiesz że ten ptaszek już dawno nie żyje i nie musisz go dobijać? – spytał nie odrywając wzroku od mojego jedzenia.
- Co? – zerknęłam na niego zupełnie rozkojarzona.
- Twój kurczak – wskazał na mój talerz. – Tak go maltretujesz, że nawet po śmierci słyszę jego piski – skwitował rudzielec, a siedząca obok mnie Hermiona zakrztusiła się ze śmiechu. Ron wyprostował się z satysfakcją na siedzeniu, a ja po raz kolejny tego dnia zaczęłam rozmyślać o obecnej sytuacji.
            Po minucie lub dwóch bezwiednie spojrzałam w stronę Draco. Trzymał w ręku szklankę z sokiem dyniowym i rozmawiał o czymś ze swoim przyjacielem – Blaisem Zabinim. Obaj byli czymś wyraźnie rozweseleni i co chwila sprawdzali, czy nikt ich nie podsłuchuje.
W pewnym momencie wzrok Malfoy’a spoczął na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały, a mnie totalnie sparaliżowało. Czułam, że nie mogę poruszyć żadną z kończyn. Jak to zazwyczaj bywa w takich momentach, moje serce na chwilę się zatrzymało, wstrzymałam powietrze, a policzki zarumieniły się do granic możliwości. Było mi trochę głupio, ale nie odwróciłam wzroku. Wtedy właśnie, w tamtym konkretnym momencie Draco się uśmiechnął. Oczywiście nie wyszczerzył zębów jak dziecko, które dostało właśnie nową zabawkę. Nie, to był zupełnie normalny, przyjazny uśmiech. Całe obecne przed chwilą napięcie zniknęło w jednej sekundzie. Już miałam odpowiedzieć Draconowi tym samym, jednak przeszkodził mi Tom, który „zupełnie przypadkiem” idąc obok stołu Gryffindoru zauważył mnie i usiadł obok Rona. Wszystko wskazywało na to, że jego plan, aby odizolować mnie od Draco, wszedł w życie.
- Co tam słychać, moje ulubione Gryfiaki? – spytał, nakładając sobie na talerz ogromną porcję kulek ziemniaczanych. Widząc moje poirytowanie puścił mi oczko w stylu „Widziałem, co się kroiło, Lucy! Uratowałem cię przed tym platynowym potworem Slytherinu!” Spiorunowałam go wzrokiem, na co on posłał mi całusa. Oj, gdyby tylko spojrzenie mogło wypalać dziury…
- O ile wiem, to Hufflepuff jada gdzie indziej – zauważyłam złośliwie, a Tom przewrócił oczami.
- U nas wszystko w jak najlepszym porządku, Tom – Hermiona szturchnęła mnie w ramię trochę mocniej, niż to było konieczne. – Dzięki, że pytasz.
- A Potter? Przeszły mu te humorki? – zapadła grobowa cisza. – Aha… czyli nie.
            Przez chwile nikt się nie odzywał, aż w końcu głos zabrała Hermiona.
- Tak nie może być. Musimy coś z nim zrobić…
- Coś zrobić z kim? – Harry pojawił się znikąd i usiadł obok Toma. Już chciałam zabrać głos, jednak Hermiona okazała się być szybsza.
- To raczej nie jest czas i miejsce na tę rozmowę… - oznajmiła, a Ron posłusznie jej przytaknął.
            Harry westchnął, poprawił sobie okulary i pochylił się w naszą stronę.
- Dobra, przepraszam, że unikałem rozmów na temat obrony przed czarną magią. Nadal jestem temu przeciwny, jednak nie mówię, że to moja ostateczna decyzja – tutaj zrobił przerwę, bo Hermiona głośno i szybko wciągnęła powietrze, jakby miała się nim zachłysnąć. – Przepraszam też, że byłem taki humorzasty, ale musiałem wszystko sobie na nowo przemyśleć.
            Wszyscy uśmiechnęliśmy się do niego, a Harry odpowiedział tym samym.
- Dobrze jest mieć cię z powrotem, Harry – powiedziałyśmy z Hermioną jednocześnie.
- A nie mówiłem? – wyszeptał do mnie Tom i uniósł swoją szklankę z sokiem, jakby chciał wznieść toast.

~*~

            Reszta obiadu minęła tak, jak każdy mógł się spodziewać. Śmialiśmy się, żartowaliśmy, obgadywaliśmy nauczycieli. W takiej atmosferze rozstaliśmy się z Tomem i pomaszerowaliśmy do Pokoju Wspólnego, gdzie czekali na nas Fred, George i Ginny.
- Czas rozpocząć pierwszą rundę konkursu! – George klasnął w dłonie, kiedy usiedliśmy na kanapie.
            Hermiona prychnęła i tupiąc donośnie poszła do dormitorium, natomiast ja, Ron i Harry usadowiliśmy się wygodniej wyraźnie podekscytowani.
- Macie czas do jutra do śniadania, aby dać nam gotową kopertę z pomysłem na dowcip, którym zaszczycicie naszą kochaną panią profesor Landrynkę. Następnie do piątku żart musi zostać zrealizowany – wyjaśnił Fred i popatrzał każdemu z nas w oczy.
- Wszystko jasne? – spytała Ginny, na co pokiwaliśmy głowami. – No to do roboty! – i trójka rodzeństwa, od teraz nasze czcigodne jury, wyszła z Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- Lecę do Lizzy! – Ron zerwał się z kanapy. – Mamy niecałe 24 godziny! – wykrzyknął i już go nie było.
            Przez chwilę panowała cisza. Moje myśli szalały, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Miałam tyle pomysłów, ale teraz nic, kompletne zero – jęknęłam.
- Mam to samo… - Harry gapił się na kominek. – Może pogadajmy normalnie, a coś pewnie wymyślimy po jakimś czasie – zaproponował, a ja przytaknęłam. Chwyciłam poduszkę, przytuliłam ją i zwinęłam się w kłębek. – To jak u ciebie? Ron mówił, że miałaś dziś kolejną lekcję u Dumbledore’a.
- Tak i była ze mną jeszcze Hermiona. Wyjaśniło się w końcu, dlaczego mam te dziwne wizje.
- O, robi się ciekawie – Potter przysunął się do mnie. – Mów dalej!
- To jest pewnego rodzaju dar. Jeśli pomyślę o kimś, z kim wiąże mnie szczególna więź, na przykład miłość, to mogę zobaczyć, co się z nim aktualnie dzieje, co robi, czy jest w niebezpieczeństwie… - wyjaśniłam i nagle sobie coś przypomniałam. Miałam wizje z Harrym… najwyraźniej on pomyślał o tym samym, bo uśmiechnął lekko.
- Widziałaś, co robię u Umbridge, czyli to znaczy… Czujesz coś do mnie? – spojrzał mi w oczy.   Zamarłam. Co ja miałam mu odpowiedzieć? Że już od sierpnia nie jest mi zupełnie obojętny? Że kiedy widzę, jak Cho Chang na niego patrzy, to mnie krew zalewa? Że martwię się o niego jak nie wiem co?
- Zdecydowanie mi na tobie zależy – odpowiedziałam w końcu.
- Mi na tobie też – Harry pokonał dzielącą nas odległość i mnie przytulił.
            Potem rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Cieszyłam się, że w końcu mogłam spędzić tyle czasu sam na sam z przyjacielem. Od naszego spontanicznego pocałunku nie było okazji aby szczerze pogadać, więc mieliśmy sporo do nadrobienia.

~*~

            Nim się obejrzeliśmy nadszedł czas kolacji. W pośpiechu zbiegliśmy do Wielkiej Sali coś przekąsić i w przeciągu piętnastu minut znowu siedzieliśmy na kanapie przed kominkiem i nadaremno próbowaliśmy wymyślić dobry dowcip. Co jakiś czas zaglądała do nas Hermiona, aby przypomnieć tam, że ta cała zabawa jest zakazana i, że jak zostaniemy przyłapani, to możemy pożegnać się z Hogwartem. Puszczaliśmy te uwagi mimo uszu i dalej wyciskaliśmy z siebie siódme poty, aby stworzyć najoryginalniejszy żart w historii.
            Około północy powoli zaczęliśmy dawać za wygraną. Harry co chwila przecierał oczy, które same zaczęły mu się zamykać ze zmęczenia, a ja ziewałam jak opętana. W pewnym momencie nie wytrzymałam, zeskoczyłam z kanapy i zaczęłam chodzić tam i z powrotem po dywanie.
- To bez sensu – jęknęłam. – Odrzuciliśmy już tak wiele pomysłów, że aż głowa boli…
- Może po prostu dajmy Umbridge do zjedzenia mordoklejkę – zaproponował Harry. – Przynajmniej nie będziemy musieli jej słuchać przez jakieś dwie, góra trzy godziny.
- Nie, to zbyt oklepane – usiadłam na poręczy ogromnego, czerwonego fotela. – A gdyby zaczęła nagle pluć czymś ohydnym…?
- Ron pluł ślimakami na drugim roku – powiedział Potter, krzywiąc się na samą myśl o tym wspomnieniu.
- Ślimaki byłyby za dobre dla tej Ropuchy… – stwierdziłam, po czym mnie olśniło. – Harry, czy ty myślisz o tym samym, co ja?
            Zielonooki zmarszczył czoło, spojrzał na mnie badawczo, chwilę pomyślał, po czym uśmiechnął się złowieszczo.
- Znam nawet idealne zaklęcie – oznajmił, przybijając ze mną piątkę.
            Resztę nocy spędziliśmy na dopracowywaniu naszego planu. Kiedy już wszystko uzgodniliśmy, spisałam nasze pomysły na kartce, którą potem Harry włożył do koperty.
Stwierdziliśmy, że poczekamy do poniedziałku na wykonanie zadania, aby cała szkoła mogła podziwiać efekty naszej pracy. Chwilę jeszcze rozmawialiśmy, jednak zmęczenie okazało się silniejsze i niezamierzenie zasnęłam oparta o ramię Harry’ego.

~*~

            Rano obudziło mnie delikatne głaskanie po włosach. Było to bardzo przyjemne, więc się uśmiechnęłam. Niechętnie otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Praktycznie całą noc spędziłam z głową na kolanach Harry’ego.
- Dzień dobry – powiedział Potter, unosząc kąciki ust ku górze.
- Dobry, dobry – odpowiedziałam, przeciągając się leniwie. – Która godzina?
- Jest dokładnie… - Harry odwrócił się, żeby spojrzeć na zegar. – za dziesięć siódma.
            Przetarłam ręką twarz i rozejrzałam się po Pokoju Wspólnym. Przez okna wpadało blade światło typowego, wrześniowego poranka. Ze świec porozstawianych po całym pomieszczeniu unosiły się delikatne smugi dymu, który pachniał całkiem miło. Klimatu dodawał jeszcze lekki półmrok panujący w kątach salonu i śpiące postaci z obrazów porozwieszanych na ścianach.
            Chwyciłam kopertę dla Ginny, Freda i George’a i równocześnie z Harrym wstaliśmy z kanapy. Z racji tego, że byłam jeszcze nieco senna, zakręciło mi się w głowie i wpadłam na Harry’ego, a ten złapał mnie mocno. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Miałam deja vu. Wszystko było praktycznie takie samo, jak wtedy w nocy na korytarzu. Mój oddech stał się niespokojny, serce przyspieszyło ze zdenerwowania. Harry nie spuszczał ze mnie wzroku i w pewnej chwili zaczął się powoli nachylać. Przełknęłam ślinę i oprzytomniałam. Zasłoniłam dłonią jego usta.
- Nie popełnimy tego samego błędu – stwierdziłam z powagą.
            Zdezorientowany Potter zamrugał kilka razy, po czym zrobił krok w tył.
- Jest dobrze, jak jest – powiedział, chwytając mnie za rękę. – Nie zmieniamy nic.
- Jest dobrze, jak jest – potwierdziłam. – Nie zmieniamy nic.
            Chwilę milczeliśmy, a następnie zaczęliśmy się po prostu śmiać. W takim nastroju się rozstaliśmy i poszliśmy każde do swojego dormitorium.

~*~

            Był poniedziałkowy poranek. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, cała społeczność Hogwartu znajdowała się właśnie z Wielkiej Sali na śniadaniu… No dobrze, prawie cała. Razem z Harrym już od dobrych dwudziestu minut czatowaliśmy przed gabinetem Umbridge, która, jak na złość, nie chciała z niego wyjść.
- Dobra – odezwał się cicho Potter. – Korzystając z czasu powtórzmy sobie cały plan.
- Okay.
- Jak tylko Umbridge opuści swoje królestwo, to narzucasz na siebie Pelerynę Niewidkę, wślizgujesz się do środka, rzucasz odpowiednie zaklęcia i szybko wybiegasz na korytarz. Cały czas będę stał na czatach – skończył Harry, a ja kiwnęłam głową na znak zrozumienia.
            Nagle drzwi do gabinetu Landryny się otworzyły. Umbridge, jak zawsze wyglądająca jak pomalowany troll, wyszła na korytarz, zamknęła za sobą wrota i poszła najprawdopodobniej na śniadanie. Wymieniłam szybko z Harrym spojrzenia.
- Powodzenia – szepnął mój przyjaciel.
            Opatuliłam się Peleryną Niewidką i przystąpiłam do działania. O dziwo panna Dolores nie zabezpieczyła wejścia żadnym zamkiem, więc po kilkunastu sekundach byłam już w samym środku centrali słodyczy i przepychu. Zewsząd dało się słyszeć miauczenie, mruczenie i inne tego typu odgłosy. Zapach w tym pomieszczeniu był niezwykle nieznośny i gryzący. Pomimo różowych ścian, włochatego dywanika i słodkich mebli, gabinet profesor Umbridge okazał się najbardziej przerażającym miejscem w całym Hogwarcie.
            Trzęsąc się trochę ze strachu, szybkim krokiem podeszłam do biurka, na którym stała filiżanka ze świeżo co zaparzoną, różową herbatą. Wprost idealnie! Naszym pierwotnym planem było zaczarowanie cukru tej Ropuchy, ale skoro miałam do dyspozycji jej napój, to z tego skorzystałam. Wyjęłam różdżkę z kieszeni i wycelowałam nią na słodki płyn.
- Buforeditum* - szepnęłam. Kolor herbatki zmienił się na ciemno zielony, po czym powrócił do swojego pierwotnego, różowego odcienia. – Fixation effectum* - rzuciłam kolejne zaklęcie, tym razem utrwalające efekt. Z tego, co wyczytaliśmy z Harrym, to trudno jest je złamać.
            Na wszelki wypadek wypowiedziałam jeszcze „Lumos. Nox.” w razie, gdyby ktoś chciał sprawdzić co ostatnio robiłam z moją różdżką. Zadowolona z siebie odwróciłam się i wyszłam z biura znienawidzonej profesorki. Podbiegłam do Harry’ego i zrzuciłam z siebie Pelerynę.
- Gotowe – powiedziałam podekscytowana oraz przerażona za razem i przybiłam z Potterem piątkę, który chciał mi coś odpowiedzieć, ale przeszkodziły nam odgłosy korków stukających o schody. Dolores Umbridge powracała do swojego ziejącego grozą gabinetu.
            Dwie minuty po niej pojawili się inni uczniowie, którzy wypełnili pusty korytarz. Nagle z tłumu wyłonili się Lizzy, Ron i Hermiona. Gdy zauważyli mnie i Harry’ego, podbiegli do nas jak najszybciej.
- Wy chyba właśnie nie… - zaczęła Miona, ale widząc nienawistne uśmieszki na twarzy mojej i Harry’ego zamilkła i przewróciła oczami.
- Dobra! Gadajcie, co wymyśliliście! – oczy Lizzy zaświeciły się na samą myśl o żarcie, który miał spowodować powstanie wielkiej rysy na honorze Umbridge.
            Wtem coś porządnie huknęło, a na całym korytarzu zapanowała cisza. Słychać było parę stłumionych wrzasków oraz odgłosy porządnego krztuszenia się. Kilka sekund później drzwi do biura Umbridge otworzyły się jakby pod wpływem mocnego kopnięcia, a sama profesorka wybiegła z pomieszczenia cała czerwona na twarzy. Z jej ust lekko leciała ślina, więc wyglądała jak wkurzony buldog.
- Kto śmiał to zro… zrobi… - wybełkotała i zamknęła buzię. Kaszlnęła parę razy. Wyraźnie miała coś ogromnego w buzi. Czym prędzej to wypluła na posadzkę i oto oczom uczniów ukazała się dorodna, zielona ropucha.
            Miny zgromadzonych były wprost bezcenne. A kiedy Umbridge zwymiotowała kolejną porcją żab, cały korytarz ryknął śmiechem. Nawet Hermiona nie mogła się powstrzymać.
- Jak wy to zrobiliście? – spytał przez łzy Ron.
- Pamiętasz jak wymiotowałeś ślimakami? – spytał wesoło Harry, a  Ron przytaknął. – Zamieniliśmy je na ropuchy. Z tym, że im bardziej Umbridge jest wkurzona lub poirytowana, tym wymiotuje większymi żabami. Dodaliśmy jeszcze zaklęcie utrwalające, więc minie sporo czasu, zanim nasza Ropucha pozbędzie się swoich własnych ropuszek.
- Geniusze, no po prostu geniusze! – krzyknęła Lizzy w przerwie między chichotem.
             Harry i ja z satysfakcją patrzyliśmy na to, co wywołaliśmy. Wszyscy śmiali się i uciekali przed skaczącymi wszędzie zielonymi płazami, których co chwila nową porcję dostarczała Dolores Umbridge. Warto było przesiedzieć nockę dla czegoś takiego.
            Całą zabawę przerwał dzwonek na pierwszą lekcję. Uczniowie porozchodzili się we wszystkie strony, a Landrynka pobiegła prosto do Skrzydła Szpitalnego. Korytarz opustoszał, a ja zgubiłam gdzieś moich przyjaciół. Ruszyłam przed siebie, podniosłam głowę i zauważyłam Dracona, który szedł w moją stronę. Chwila odwagi, pomyślałam, to tylko chwila odwagi, Lucy. Kiedy się mijaliśmy złapałam go za rękę.
- Dziękuję – powiedziałam i spojrzałam mu w oczy pewnym wzrokiem.
- W końcu zrozumiałaś, że zrobiłem to dla ciebie – odwzajemnił uścisk dłoni.
            Chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu z uśmiechami na twarzach, a następnie puściłam go i poszłam w stronę klasy profesora Binnsa. Zrobiłam parę kroków, gdy nagle Draco się odezwał.
- Evangeline – odwróciłam się, słysząc jego głos. – dajmy sobie szansę.
            Zaskoczył mnie tak, że otworzyłam lekko usta ze zdziwienia.
- Chodzi o to, żebyśmy umówili się gdzieś razem parę razy, poznali się lepiej… - Draco przeczesał ręką swoje platynowe włosy. – Jeśli nie będziesz chciała, to zrozumiem. Presja otoczenia, twoi znajomi, którzy mnie nienawidzą… z wzajemnością z resztą. To jak?...
            Na kilkanaście sekund odebrało mi mowę. Draco był wyraźnie zestresowany i zależało mu , abym się zgodziła. Pomyślałam o tym, jakim czasem potrafi być dupkiem, ale z drugiej strony… Kiedy tylko na mnie patrzył czułam się lepiej. Jak się odzywał, uśmiechałam się mimowolnie. No nie… Tom mnie zabije, Harry mnie zabije, Hermiona, Lizzy i Weasley’owie mnie zabiją…
- Oczywiście, Draco – powiedziałam. – Chętnie się z tobą umówię.


*Zaklęcia wymyślone na potrzeby fan fiction.

*****

Witam!
Długo mnie nie było, ale teraz powracam już na stałe.
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał! :)
Liczę na wasze komentarze, bo to motywuje do dalszego pisania. :D
Kolejny rozdział za tydzień lub dwa.
Do napisania!
Wasza Ev. <3